Loading...

Henryk Konwiński

Wybitny tancerz, choreograf, reżyser, pedagog oraz przyjaciel artystów

ARTYSTA NIEZWYKŁY

Statuetkę Terpsychory „Za całokształt pracy artystycznej” otrzymał od warszawskiego ZASP-u. Tę nagrodę spośród wielu, które objął w posiadanie, ceni najbardziej – jest nagrodą od artystów. Kim jest Henryk Konwiński? Przede wszystkim wspaniałym człowiekiem o niebywałej umiejętności budowania więzi, tych międzyludzkich i artystycznych. Wiarygodność, szczerość, wrażliwość na człowieka i muzyka, którą nosi w sobie – to cechy, które sprawiają, że swoją obecnością przynosi spokój i daje poczucie pewności, że w jego otoczeniu wszystko jest takie, jak ma być – prawdziwe. Zapytany, czym jest dla niego sztuka, odpowiada: „Sztuka jest nieustanną podnietą. Potrzebą wyrażania siebie, poszukiwania i znajdowania. Potrzebą doświadczania i przebywania w obecności piękna”.

Wywodzi się z Poznania i artystyczna aura tego miasta uformowała jego rozumienie sztuki i wrodzoną wrażliwość. Pełne kwalifikacje zawodowe zdobył w Państwowej Szkole Baletowej w Warszawie. Głównym miejscem jego nieustającej edukacji jest jednak scena. Jako tancerz debiutuje w 1956 roku na scenie Opery Poznańskiej. Zdolnego koryfeja dostrzega Witold Borkowski i powierza mu rolę Merkucja w „Romeo i Julii”. Od tej pory osiąga coraz większe sukcesy. Jako utalentowany solista tańczy z gwiazdami baletu – Olgą Sawicką, Barbarą Karczmarewicz, Anną Deręgowską, Władysławem Milonem, Edmundem Kopruckim, pod kierunkiem wielu wyśmienitych baletmistrzów: Feliksa Parnella, Stanisława Miszczyka, Eugeniusza Paplińskiego, Jerzego Gogóła, Teresy Kujawy, Witolda Borkowskiego, Conrada Drzewieckiego. To właśnie Drzewiecki pierwszy pokazał Konwińskiemu, czym jest taniec i współczesna sztuka choreograficzna. Dziś tak opowiada o swoim mistrzu: „Conrad przywiózł nam z Zachodu współczesną technikę, otworzył nam oczy”. Innym razem dodaje: „Zaraził mnie choreografią. Kiedy wyjechałem do Indii, studiowałem wiele technik hinduskiego tańca. W jednej z nich – o nazwie Chhau – szło mi nadzwyczaj dobrze. Poznałem ją wcześniej u Conrada Drzewieckiego”. Obaj pozostali w serdecznej przyjaźni do śmierci Conrada w 2007 roku.

Jako choreograf Henryk Konwiński debiutuje w poznańskim studenckim Teatrze Nurt w 1965 roku, gdzie z reżyserem Januszem Nyczakiem realizuje światową prapremierę „Operetki” Gombrowicza. Z Poznania przenosi się na Śląsk, gdzie pojawia się po raz pierwszy w 1971 roku na zaproszenie Napoleona Siessa – ówczesnego dyrektora Opery Śląskiej w Bytomiu. Zaproszenie okazuje się opatrznościowe – choreografia Konwińskiego do „Nocy Walpurgii” w „Fauście” Gounoda zostaje uznana za wybitną. Podobne recenzje otrzymuje jego choreografia do „Aidy” Verdiego. Dzięki błyskotliwemu poczuciu humoru wiele jego dzieł scenicznych naznaczonych jest dowcipem, który jako jeden z niewielu wprowadza do choreografii już w latach siedemdziesiątych w telewizyjnym serialu „Alfabet rozrywki” w Poznaniu, „Żywoty instrumentów” w katowickiej telewizji oraz w jego pierwszym pełnospektaklowym balecie w 1974 roku, polskiej prapremierze „Stworzenia świata” Andrieja Pietrowa na podstawie rysunków Jeana Effela (Opera Śląska wystąpi z tym baletem również w Warszawie). Pisano wtedy: „Na deskach bytomskiej sceny Henryk Konwiński podniósł warsztat choreografa do rangi mistrzostwa”.

W Bytomiu objawia się również jako reżyser operowy – twórca cieszącej się powodzeniem przez długie lata melodramatycznej „Traviaty” i demonicznej „Salome”, gdzie – jak piszą krytycy – „demonstruje skalę swego sugestywnego talentu jako reżyser i choreograf obdarzony ogromną inwencją i bogactwem środków wyrazu”. W 1978 roku powraca do Poznania, by objąć kierownictwo baletu w Teatrze Wielkim. Z tego czasu na szczególną uwagę zasługuje spektakl „Romeo i Julia” Prokofiewa w jego choreografii, z udziałem solistów: Olgi Kozimali i Małgorzaty Połyńczuk, Wiesława Kościelaka i Juliusza Stańdy w rolach tytułowych. Przełom lat 70. i 80. to także czas obfitujący w podróże stypendialne Konwińskiego i cenne laury, w tym nagroda na I Ogólnopolskim Konkursie Choreograficznym w Łodzi. Odbywa podróże do Addis Abeby, gdzie prowadzi warsztaty z setką tancerzy z całej Etiopii, uczy się języka amharskiego, rezygnując tym samym z usług tłumacza. Wykorzystuje wtedy w pełni swoją naturalną zdolność do organicznego przekazu ruchu. Podróżuje do Hawany, gdzie spotyka się z Alicją Alonso, która oklaskuje oparty na technice neoklasycznej balet Konwińskiego – „Wariacje na temat Franka Bridge’a” Brittena. Spektakl został entuzjastycznie przyjęty przez artystów i młodzież kubańską. Przebywa na stypendium w Het Nationale Ballet w Amsterdamie. W Nederlands Dans Theater (Haga). Uczestniczy w pracach zespołu Béjarta w Brukseli. Zachwyca go widzenie Indii w balecie „Bhakti” ze wspaniałym tancerzem Jorgem Donnem. Fascynuje go, jak doskonale Béjart pracuje planami w „Romeo i Julii” do muzyki Berlioza. Wyznaje: „Urzeczony Béjartem jestem i byłem. Dzięki niemu zrozumiałem, że klasyka i modern są spójnią”. Po latach mistrz planów scenicznych – Henryk Konwiński, wierny fascynacjom, tworzy w Operze Śląskiej autorski, obsypany nagrodami balet „Romeo i Julia” do muzyki Berlioza.

„Mój styl choreografii – zwierza się Konwiński – zawsze wynika z muzyki. Opieram się na klasyce i staram się łączyć ją swobodnie z innymi rodzajami ruchu. Fascynuje mnie Jiří Kilian, którego spotkałem w Hadze. Jego widzenie muzyki rodzimych kompozytorów jest niezwykłe. Porusza się swobodnie w każdej technice, nie tracąc kolorytu i ducha świata dźwięków”.

Doskonali swój warsztat w Indiach (Delhi). Wspomina: „Zobaczyłem jak fantastyczny, urzekający, niezwykły może być taniec. Tam taniec to życie, obrządek. Poznałem Kathakali, najbardziej klasyczny taniec Indii, pełen znaczących póz, gestów, układów dłoni, drgnień mięśni twarzy, odmiany spojrzeń, uśmiechów, grymasów. Także technikę Chhau, z której czerpie europejski i amerykański modern”. Po powrocie układa poetycki balet „La Peri” Paula Dukasa, który staje się reminiscencją jego pobytu w Indiach.

Współpraca z Napoleonem Siessem przynosi wiele imponujących realizacji: „Wariacje na temat Franka Bridge’a” (pierwsza realizacja w Bytomiu, potem w warszawskim Teatrze Wielkim), „Epitafium na śmierć Karola Szymanowskiego” Szeligowskiego, „Stabat Mater” i „Harnasie” Szymanowskiego, „W górę – w dół” Kilara, „Carmen” Bizeta-Szczedrina, „Symfonia g-moll” Mozarta. Wszystkich nie sposób wymienić. Niestety okres ten przerywa nagła śmierć dyrektora w listopadzie 1986 roku. W wywiadzie „Entuzjasta” opowiada śląskiej dziennikarce teatralnej Danucie Lubinie-Cipińskiej: „Napoleon Siess był niezwykłym człowiekiem. Miał wielką odwagę artystyczną. Na Śląsku zakorzeniłem się właśnie dzięki niemu i jego żonie. Miałem dużo szczęścia, że spotkałem tak wspaniałe osoby. Czułem się przy Napoleonie Siessie tak bezpieczny. Zawsze powtarzał, że nie należy się stresować problemami, bo wszystko jest do pokonania, a ludzie, z którymi pracował ulegali temu zapałowi. To zostaje w człowieku i owocuje w relacjach z innymi ludźmi. Nawet nie wiedząc, oddajemy coś z tych dobrych doznań drugim”.

W najnowszą historię Opery Śląskiej wpisuje Konwiński tak ważne balety jak „Sny” i „Zderzenia” do muzyki Miliana i Liszta, „Jezioro łabędzie” i „Dziadek do orzechów”, „Córka źle strzeżona”, autorski balet „Czar Straussa”, „Ad Montes – Balety Tatrzańskie”, „Romeo i Julia” Berlioza. Z Oper to: „Gioconda”, „Orfeusz i Eurydyka”, „Madama Butterfly”.

Henryk Konwiński pracuje niemal we wszystkich teatrach operowych i muzycznych w kraju. Od ponad trzydziestu lat mieszka w Katowicach, które przez ten okres były drugim – obok rodzinnego Poznania – miejscem jego pobytu. Obecnie na stałe zamieszkał w Katowicach. Dlaczego podjął tę decyzję? Może z powodu, który sam podaje: „Oprócz sceny, największą moją pasją są przyjaźnie, w których, najbardziej cenię sobie wierność”. Na Śląsku nie ma sceny, na której nie odcisnąłby własnego piętna. Artyści Śląska wiedzą, jak ubogimi byłyby bez jego choreografii czy scenicznego ruchu spektakle: „Skrzypek na dachu”, „Kabaret”, „Pocałunek kobiety pająka”, „Kordian”, „Iwona Księżniczka Burgunda”, „Operetka” czy „Krzesła”. „W środowisku artystycznym Konwiński cieszy się wielkim poważaniem. Ma w sobie solidność Wielkopolanina – dobrze korespondującą z etosem pracy Ślązaków. Jest niezwykle taktowny – jeśli pojawia się jakiś konflikt, potrafi go rozwiązać ze zdumiewającym wyczuciem i elegancją. Ma dar porządkowania chaosu, kilkoma uwagami jest w stanie efektownie scalić spektakl” (za wywiadem „Entuzjasta”).

Wraca kilkakrotnie z powodzeniem na scenę Teatru Wielkiego w Poznaniu, by podjąć się realizacji baletów: „Pan Twardowski” Różyckiego, „Mandragora”, „Nokturn i Tarantella” w „Wieczorze Karola Szymanowskiego”, „Pieśni” w „Wieczorze Mieczysława Karłowicza” oraz IX Symfonia Beethovena, której choreografia jest dziełem ponadpokoleniowego spotkania wybitnych polskich choreografów – Teresy Kujawy, Henryka Konwińskiego i Emila Wesołowskiego.

Czuje się artystą spełnionym, choć ciągle poszukującym nowych, artystycznych wyzwań. Niewielu jest w Polsce twórców mogących pochwalić się tak wielkim dorobkiem artystycznym na polskich scenach. Nie policzono wszystkich jego realizacji w sześćdziesięcioletniej karierze artystycznej (przypuszcza się, że około 300). 45 lat pracy artystycznej (dziś to już ponad 60 lat) bardzo szczegółowo zostało opisane w pracy magisterskiej zatytułowanej: „Kariera taneczna i działalność choreograficzna Henryka Konwińskiego” autorstwa Kamili Święcickiej, solistki baletu Gliwickiego Teatru Muzycznego, tam, gdzie podziwiano wspaniałe spektakle w jego reżyserii: nagrodzoną „Hrabinę Maricę”, „Oklahomę”, „Bal w Savoy’u” oraz choreografie do „Krainy uśmiechu”, „Orfeusza w piekle”, „Nocy w Wenecji”.

Po bytomskiej realizacji „W górę – w dół”, składającej się z utworów „Riff”, „Generique”, „Upstairs – Downstairs” oraz „Ad Montes – Balety Tatrzańskie”, zawierającej „Preludium chorałowe”, „Kościelec”, „Krzesany” z fragmentem „Siwej mgły”, po raz trzeci został zaproszony do zmierzenia się z muzyką Wojciecha Kilara. W Teatrze Wielkim w Łodzi tworzy balet „Krzesany”, poprzedzony „Siwą mgłą”. W tym spektaklu pobrzmiewają echa wyprawy Konwińskiego w Tatry w 1994 roku.

Jak artysta czuje i rozumie muzykę Wojciecha Kilara wyjaśnia sam kompozytor: „W sztuce choreograficznej Henryka Konwińskiego szczególnie cenię to, co bliskie mi jest w sztuce w ogóle. Zdolność tego artysty do przekazywania najistotniejszych, skomplikowanych znaczeń w formach bogatych i wyrafinowanych, lecz w sposób prosty, bezpośredni i przekonujący. To rzadko spotykane połączenie głębi wyrazu z komunikatywnością – nazwałbym ten rys osobowości artystycznej humanistycznym – cechuje zarówno jego realizacje klasyczne, jak i współczesne. Jestem szczerze wdzięczny Panu Henrykowi Konwińskiemu za jego balet. Wybierając i łącząc w całość fragmenty utworów, zadziwił mnie Pan Henryk Konwiński znajomością i wyczuciem struktury muzyki: powstał tu właściwie nowy utwór, niepozbawiony własnej, czysto muzycznej logiki. Powstało też przede wszystkim niezwykłe dzieło choreograficzne przejmujące, o dużej pojemności, poetycka metafora sceniczna prosta, lecz bogata w różnorakie najbliższe dzisiejszemu człowiekowi odniesienia. Jeżeli początkowo projekt realizacji tego baletu wydał mi się ryzykowny, to obecnie nie tylko nie wahałbym się oddać w ręce Henryka Konwińskiego jakiegokolwiek innego mojego utworu, lecz uczyniłbym to z pełnym zaufaniem i najlepszymi nadziejami”.

Henryk Konwiński mówi o sobie: „Jestem z pokolenia entuzjastów. Zawsze zabiegam, by jak najwięcej zobaczyć, nauczyć się. Słucham muzyki, w niej jest wszystko. Nie wziąłem się znikąd. Patrzyłem i patrzę na artystów z szacunkiem. Często patrzyłem z uwielbieniem na tych, z którymi się zetknąłem w początkach mojej pracy na scenie. Wierzę w młodzież i jestem pełen podziwu, że i dzisiaj jednak trwa przy balecie. Wszystko opiera się na jakiejś bazie. Do tego dochodzi nasza wyobraźnia, wrażliwość i pracowitość”.

Katowicki ZASP do przyznanej mu Statuetki Terpsychory dodaje: „Stając w szeregu wszystkich tych, którzy oklaskują Pana sukces, pozostajemy z zapewnieniem o przyjaźni i miejscu w sercach wszystkich tancerzy. Jesteśmy przekonani, że wszyscy artyści śląskich scen kochają Pana”.

Marek Stecko